czwartek, 17 grudnia 2015

Namiastkowe istnienie*

 * czyli zdolność natychmiastowego wkraczania w tożsamości lub związki o wielce zmiennych formach



Przez ciała przepływa prąd,

a potem przestaje.
I znów płynie.
I znów nie.
Zawsze dwie rzeczy
naprzemiennie.
Jedna rzecz natychmiast zastępuje drugą.

To (jest) język

Przyszłości.
Laurie Anderson


 Kryzys bliskości i zaangażowania w XXI wieku


Żeby dobrze rozpatrzeć ten problem, warto zasięgnąć do historii tego zjawiska....

„Zaczęło się to w momencie, gdy romantyczne pojmowanie osoby zostało podważone przez modernizm. W okresie romantyzmu można było budować życie wokół „prawdziwej miłości” lub „silnej namiętności”. Z nastaniem modernizmu. - tajemnicze więzi zaczęły być wątpliwe.
Jednostka, pojmowana jako dobrze uporządkowana maszyna, , przestała w sobie kryć sekretne zakamarki psychiki, w których królowały niepohamowane impulsy.

Dla modernistów miłość stała się wielkością mierzalna. Zamiast pozwolić jej pozostać głęboką, spontaniczną i tajemniczą, naukowcy zdefiniowali „stan pobudzenia”, określany zgodnie z kulturowymi regułami”, formę uzależnienia lub „skanalizowany kulturowo popęd płciowy” . Z czasem pojawiły się też komputerowe (technologiczne) uslugi kojarzenia par, oferujące ocene Twojej osobowości” i zlokalizowanie naukowe Twojego partnera . Miłość jak uderzenie pioruna została zastąpiona doborem na podstawie kwestionariusza."

Zrywanie więzów, które wiążą

"Wkraczamy w związki, wiedząc na starcie, że mamy wiele możliwości na zawarcie innych znajomości i trudnym zadaniem jest stworzyć trwałą, prawdziwa relacje. Trudności te wynikają z dwóch istotnych powodów związanych z tworzeniem bliskości. Z perspektywy romantyka ludzie posiadają naczelne tożsamości zamknięte w wewnętrznych głębiach. Tak naprawdę o „głębokich związkach” według romantyka, możemy mówić jedynie wtedy, jeśli dwoje ludzi styka się na tym właśnie poziomie. Prawdziwa bliskość istnieje wtedy gdy następuje „przenikanie się dusz” , „duchowa komunia” , lub wzajemne podsycanie pasji. Poszukując pełnej oddania bliskości , ponowoczesna jednostka, staje zatem w obliczu niepokojącego i napełniającego trwogą kontrastu między poszukiwaniem wewnętrznego sedna danej istoty a rozproszoną różnorodnością zaludnionego JA. Chcąc odnaleźć „wewnętrzne głębie” innego, znajdujemy tylko migotliwą plejadę przemijających wrażeń. Gdzie mamy zlokalizować prawdziwego i trwałego ducha w tej nieustannie zmieniającej się prezentacji wrażliwości i tupetu, emocji i zimnej racjonalności, impulsywności i kontroli ?
Podobnie podejrzliwi stajemy się wobec samych siebie. Jeśli jesteśmy w nieustannym ruchu , zawsze tasując karty tożsamości , wymienione wyżej to wątpliwe wydaje się, by inny rzeczywiście „odkrył nasze sedno”.

Jeśli ktoś postrzega siebie jako manipulujący podmiot lub po prostu jako osobę rozwijającą całe bogactwo swych możliwości , to zadaje sobie pytanie „Czy inny może naprawdę mnie znać?” Ale nawet jeśli wykorzystujemy tylko ograniczoną liczbę kart – próbując nieustannie stworzyć obraz „prawdziwego centrum” - to tłumione przez taką gre, wewnętrzne głosy wkrótce zaczynają posądzać nas o nieszczerość...”To tylko wabik by wywołać zaangażowanie”.

Druga bariera w przypadku pełnej oddania bliskości wynika z centralnego miejsca, jakie w takich związkach zajmują kryteria ewaluacyjne. Jeśli ktoś po prostu „bawi się” , to nie jest dla niego tak ważne krytyczne ocenianie innych. I co z tego, że on czy ona są trochę egocentryczni, nieokrzesani czy nadmiernie ambitni? Nasz związek jest „tylko dla przyjemności”, kiedy zaczyna się myśleć o długoterminowym i głębokim zaangażowaniu , wtedy każdy z tych mankamentów zasługuje na uwagę. „Jak długo jestem w stanie wytrzymać z takimi skłonnościami?Czy mogę zmienić takie irytujące nawyki?Czy mi się to nie znudzi?”Wszystko to są istotne pytania. Płacimy cenę za zaludnienie JA. Gdyż każdy nowy jego fragment ma możność generowania wielu kryteriów oceny, które je osłabiają. Przy każdej próbie „bycia” odkrywamy w sobie, inny, nabrzmiały pogardą głos. Ta sama różnorodność kryteriów ewaluacyjnych wpływa na nasze postrzeganie innych - „Czy on/ona będzie współgrać” Pytamy...”z moją uczuciowością.....z moim tupetem, z moimi emocjonalnymi możliwościami.....z moim kalkulującym Ja, z moją powagą.....z moją frywolnością....itd?”. Każdy aspekt Ja ustanawia nowe bariery akceptowalności dla Innego. 

Nękani wątpliwościami co do siebie i innych, możemy stwierdzić, że podejmowanie prób zaangażowania jest irytujące.

W każdym zaangażowaniu może skrywać się wielość małych śmierci. I to właśnie w tym momencie zaczynają kipieć technologie społecznego nasycenia.
W dawniejszych czasach wybór dostępnych partnerów był wyznaczony geograficznie. Socjologowie stwierdzili, iż jest większa szansa na zawarcie małżeństwa osób, które mieszkają w pobliżu „geograficzne powinowactwo”było najlepszym predykatorem małżeństwa. Technologie społecznego nasycenia zmieniły jednak bezpowrotnie znaczenie pojęcia „w pobliżu”. Nasze sąsiedztwo rozciąga się od śródmieścia do przedmieść, od miasta do miasta, a czasami nawet poprzez kontynenty. Nawet przy najmniejszej dozie mobilności ciągle jesteśmy na progu „nowych widoków” . I każda nowa twarz może podkreślić nieuniknione mankamenty naszego obecnego partnera, , napełniając nas wątpliwościami, i wysyłając subtelne zaproszenie do jeszcze jednego świata zaangażowanej bliskości. „




Żródło: Michel de Certeau „Wynaleźć codzienność”